Premier Starmer odrzuca zarzuty sztabu Trumpa o ingerencję w wybory

Wyraził też przekonanie, że zarzuty stawiane w tej sprawie przez sztab Donalda Trumpa nie wpłyną na ich relacje, gdyby to kandydat Partii Republikańskiej wygrał za dwa tygodnie wybory.

Wczoraj sztab Trumpa złożył skargę do Federalnej Komisji Wyborczej (FEC) przeciw Partii Pracy, oskarżając ją o "rażącą zagraniczną ingerencję" w wybory w USA w celu wsparcia kampanii Harris.

W skardze przytoczono doniesienia medialne o kontaktach między Partią Pracy a sztabem Harris oraz o laburzystowskich wolontariuszach, co określono jako równoznaczne z nielegalnymi datkami. Według obowiązujących zasad, zagraniczni wolontariusze mogą się angażować w kampanię w USA, o ile nie dostają wynagrodzenia.

Odnosząc się do tej skargi, Starmer wyjaśnił, że członkowie Partii Pracy angażują się w kampanię jako indywidualni wolontariusze, a ugrupowanie nie organizuje ich wyjazdów.

"Partia Pracy ma wolontariuszy, którzy uczestniczyli w prawie każdych wyborach. Robią to w wolnym czasie, robią to jako wolontariusze, przebywają tam, jak sądzę, z innymi wolontariuszami. To właśnie robili w poprzednich wyborach, to właśnie robią w tych wyborach i to jest naprawdę proste" - wyjaśnił Starmer brytyjskim dziennikarzom podczas lotu na Samoa, gdzie weźmie udział w szczycie przywódców państw Wspólnoty Narodów.

Brytyjski premier przekonywał, że skarga nie zagrozi jego nowo nawiązanym relacjom z Trumpem, jeśli ten wygra wybory.

"Spędziłem czas w Nowym Jorku z prezydentem Trumpem, zjadłem z nim kolację, a moim celem było zapewnienie, byśmy nawiązali dobre relacje. Odbyliśmy dobrą, konstruktywną dyskusję i oczywiście jako premier Wielkiej Brytanii będę współpracować z każdą osobą, którą Amerykanie wybiorą na prezydenta" - podsumował.

Starmer spotkał się z Trumpem we wrześniu przy okazji udziału w sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Zamierzał porozmawiać także z Harris, ale nie udało się dograć terminu ich spotkania.